Czytelnik, który jako pacjent potrzebujący pomocy, udał się 13 kwietnia do lekarza, musiał uzbroić się w cierpliwość. Rzecz miała miejsce w Szpitalu Miejskim im. Jana Garduły. Wedle informacji, lekarz powinien przyjmować pacjentów od godziny 18.00, jednak nie było go. Dopiero po upływie półtorej godziny, o 19.46 wszedł do swojego gabinetu.
Czy był to sporadyczny przypadek i jednorazowe spóźnienie? Najważniejszy tu jest fakt, że pomocy lekarskiej oczekiwali pacjenci, dla których prawie dwugodzinne oczekiwanie to bardzo dużo. Wiadomo przecież, że do gabinetów lekarskich nie przychodzą ludzie zdrowi, mogący cierpliwie czekać na spóźnionych doktorów...